Dolomitowe zacięcie, alpejskie krajobrazy i niepohamowana radość z wędrowania! To właśnie Alpy Karnickie. Jedno z fajniejszych górskich pasm, za którym tak długo tęskniliśmy!
Austriacki porządek i włoski luz. Gdzie leżą Alpy Karnickie?
Granicą Włoch i Austrii biegnie grzbiet główny – Karnischer Hauptkamm – o ponad 100 km długości. Wzdłuż pasma prowadzi Karnischer Hohenweg – szlak, który zaczyna się na skraju Karawanek, a kończy w okolicach Dolomitów przy Sexten. I po prostu kusi, aby zrobić sobie dłuższą wędrówkę.
Szczyty Alp Karnickich może i nie zaskoczą nikogo wysokością; są to w większości dwutysięczniki (najwyższy z nich – Hohe Warte – sięga 2780 m). Jednak bliskość wysokich wapiennych ścian, kształty wystających turni i jakiś taki spokój sprawiają, że o tych górach się nie zapomina.
Po raz pierwszy zawitaliśmy do Karyntii i w Alpy Karnickie w 2015 roku. Od tamtej pory czekaliśmy na sposobny moment, aby znowu w nie wrócić (i nareszcie się udało!). 5 lat temu zwiedzaliśmy zachodnią część Karnickich, okolice Grosse Kinigat i Eisenreich. Tym razem spędziliśmy w Alpach Karnickich weekend, wybierając za cel wycieczki niedługie trasy i dwie ferraty w okolicy Nassfeld Pass, nieopodal Hermagoru. Swoją drogą, Nassfeld jest chyba całkiem popularnym ośrodkiem narciarskim i nawet w lato przy Nassfeld Pass dzieje się dosyć dużo. Przy Monte Madrizze są gondolki, restauracje, tory saneczkowe. Aż trudno uwierzyć, że kilka kilometrów dalej można spotkać zaledwie paru turystów, a wieczorami to już w ogóle mieć święty spokój.
Ferraty w Alpach Karnickich
Pierwsza ferrata – Ostgrat Klettersteig – o trudności ok. B (w opisie podane jest C, ale przeczą temu znaki przy ścieżce prowadzącej na ferratę) poprowadziła nas na Winkelturm. Wybierając Ostgrat, porzuciliśmy myśl o pobliskiej ferracie, prowadzącej północną częścią ściany, której trudność wynosi D/E (jest prawdopodobnie dość siłowa i jej przejście z ciężkim plecakiem mogłoby sprawić kłopot).
Ostgrat Klettersteig może i nie przyniesie adrenaliny i skoków ciśnienia (choć tętna na pewno, bo jest trochę przewyższenia), ale z pewnością wzruszy widokowo. Winkelturm nie był naszym ostatnim celem. Przeszliśmy na Torre Clampil, a następnie ruszyliśmy w stronę Rosskofla. Po drodze minęliśmy jeszcze kilka ubezpieczonych fragmentów, w tym jeden nieco trudniejszy, który prowadził w dół. Ta ubezpieczona droga nazywana jest ferratą Enrico Contin.
Rosskofel (wł. Monte Cavallo di Pontebba) to rozległy szczyt, na którym o dziwo nie stoi tradycyjny krzyż. Za to jest dzwon, którego potężnym dźwiękiem można oznajmić wszystkim wokoło (i tym w dolinach pewnie też), że właśnie się dotarło do celu. Dzwon został ustawiony bodajże w 1998 roku na znak przyjaźni pomiędzy Austriakami a Włochami. Nie jest to jednak jedyna ciekawostka. O wiele bardziej interesująca jest budowa geologiczna Rosskofla. W masywie znajduje się system jaskiń, a najpopularniejsza „dziura” nazywa się Klondike i ma 1453 m głębokości! Została odkryta w 1983 roku. W jej wnętrzach speleolodzy odnaleźli też rzekę krasową (nazwaną „Yukon”).
Jaskinie to jednak nie nasza działka. Co innego relaks na ferratach. Tak więc kolejnym celem dwudniowego wypadu była ferrata Crette Rosse o trudności B/C. Prowadzi pomiędzy skałami i jest bardzo dobrze ubezpieczona, nie powinna sprawić żadnych trudności. Szkoda jednak, że jest dość krótka. Po jej przejściu musieliśmy jeszcze co najmniej 20 minut podchodzić na Trogkofel, włócząc się po skałkach.
Na zejściu ze szczytu, którym też prowadzi coś na kształt ferraty (Uibelacherweg, niby B/C), spotkaliśmy najpierw ostrzeżenie, że jest to trasa dla pewnych i oswojonych z wysokością turystów. Oczywiście, nie było tak źle, jeśli chodzi o ekspozycję. Więcej problemów sprawiały drobne kamienie, na których można było się poślizgnąć. W niektórych miejscach zejście ułatwiały drabinki czy klamry.
To, co najlepsze – bivacco!
Chociaż Winkelturm, Rosskofel i Trogkofel dzielą niewielkie odległości, nie warto się tam spieszyć i biegać po szlakach, tylko odpocząć i zaplanować nocleg! Tym bardziej, że warunki są do tego sprzyjające. Piękne bivacco czekają na turystów.
Bivacco to nic innego, jak blaszane budy, które służą schronieniu. Większość z nich nie ma ograniczeń, jeśli chodzi o nocowanie, choć w Alpach zdarzają się i takie, które są przeznaczone dla tzw. noclegów awaryjnych. A schrony potrafią być zaskakujące! Ten, stojący nieopodal Rudnik Sattel, był wyposażony w baterie słoneczne, więc można było sobie podładować telefon i włączyć światło.