To już kolejna z niedługich ferrat, którą przechodzimy w szumie wody. Pirknerklamm została poprowadzona w wąwozie znajdującym się w Dolomitach Lienzkich w Austrii.
Głośno, dużo ludzi, no i oczywiście straszny młyn.
Okeeej, nasz błąd. Miało być “starszy”, nie “straszny”, sorry. Bo to właśnie podniszczony budynek starego młyna oraz różne jego elementy – w tym koło młyńskie – zwiastują początek ferraty Pirknerklamm. Nie ma się co dziwić, że to właśnie w tym miejscu znajdował się młyn – był napędzany przez rwący potok Pirkner. Na szczęście żeby przejść trasę, nie trzeba brodzić w wodzie, można przypiąć się lonżą do liny i chodzić po skałach. Uff.
Ferrata Pirknerklamm – gdzie ją właściwie znaleźć?
Via ferrata Pirknerklamm znajduje się w Dolomitach Lienzkich. Mimo że w nazwie są “Dolomity”, to jednak jest to Austria, a te góry to tak naprawdę Alpy Gailtalskie leżące na terenie Karyntii i Wschodniego Tyrolu. Co ciekawe, Dolomity Lienzkie w ogóle nie są zbudowane z dolomitu. To skąd ta nazwa? Tylko z powodu kształtu szczytów i skał, które komuś bardzo przypominały słynne włoskie góry.
Aby wejść na ferratę, trzeba przyjechać do niewielkiej miejccowości Unterpirkach i zostawić auto na niewielkim parkingu.
Początek ferraty Pirknerklamm, czyli jak oswoić Gefahr
Na początek (po przejściu kilkuset metrów w lesie) tablica informacyjna i ostrzegawcza: “GEFAHR!”. Dobrze, dobrze, wiemy, że Gefahr. Ferraty nigdy specjalnie nie są nie-Gefahr. (A Pirknerklamm szczególnie wtedy, gdy poziom wody jest bardzo wysoki).
Jakoś musieliśmy sobie poradzić z tą myślą i ruszyliśmy do ruin starego młyna, który niegdyś był napędzany potokiem Pirkner. Z brzegu widać pierwsze wodospady, obok których prowadzi ferrata, a także wejście do jaskini – podobno udostępnionej turystom i doprowadzającej do jakiegoś wodospadu.
My zostaliśmy oczywiście po stronie stalowej liny i w ten sposób zaczęliśmy ferratę Pirknerklamm – na początek wycenioną na B. No właśnie. Wycena ferraty Pirknerklamm to C (topo). Fragment o tej trudności znajduje się już na samym początku. Co to za fragment? Blok skalny bez dobrych stopni, ale nie aż tak trudny do przejścia.
W skałę gdzieniegdzie wbite są klamry lub pręty, co ułatwia poruszanie się po coraz wyższych ścianach wąwozu.
Generale, melduję kolejki na mostach linowych!
Najgorzej kiedy ferrata zmienia się w plac ćwiczeń dla żołnierzy. A tych żołnierzy nie jest trzech, tylko z trzydziestu. I w dodatku nie poruszają się sprawnie i szybko, tylko pewnie według jakichś ustaleń dowodzącego (bo nie wiemy, co innego może tłumaczyć to, że widziana przez nas grupa kolesi przechodziła dwa krótkie mosty chyba z pół godziny…).
Takie warunki zastaliśmy na Pirknerklamm, co niestety spowodowało, że w wielu miejscach długo musieliśmy czekać. Między innymi przed dwoma ciekawymi mostkami linowymi. Pierwszy z mostów to tylko dwie liny – jedna na nogi, druga do wpięcia się i trzymania. Drugi to z kolei jedna lina na nogi, dwie jako poręcze oraz trzecia jako miejsce, do którego trzeba się wpiąć. Tam też dopięta była dodatkowa linka z karabinkiem do wpięcia lonży.
To jednak nie było takie proste, bo linka często nie wracała do początku mostu, tylko zostawała gdzieś w połowie. Osoby o wyższym wzroście (czyli tak ok. 2 metrów) wpinały się więc bezpośrednio do górnego zabezpieczenia, a ci, którzy nie są aż tak wysocy, no cóż… jakoś sobie musieli radzić.
Coraz bliżej tęczy
Ferrata Pirknerklamm prowadzi po obu stronach wąwozu, tak więc przechodziliśmy z jednej strony na drugą, jednocześnie cały czas zwiększając swoją wysokość. Na tyle, że nagle potok Pirkner znacząco się od nas oddalił.
W kolejnych częściach ferraty – wycenionych na B oraz C – znowu wspinaliśmy się po stromych ścianach wąwozu. Nie sprawiały żadnych trudności ze względu na dobre ubezpieczenie.
Kluczowy moment to niemalże pionowa skała znajdująca się po lewej stronie wysokiego wodospadu spadającego z kamiennego muru. Wodospad nosi nazwę Regenbogenfall – a to wszystko przez tworzącą się na dole tęczę.
Przejście przez próg wodospadu to jeszcze nie koniec ferraty. Trzeba jeszcze podejść pod tamę! Ścieżka prowadzi do kolejnych trudności, najpierw nieco siłowych (początkowo C), a potem już coraz łatwiejszych. (B i na końcu A).
Na nasze nieszczęście znowu wpadliśmy na panów żołnierzy, którzy podobnie jak wcześniej, strasznie się gramolili (choć trzeba sprawiedliwie przyznać, szli jeszcze z plecakami, które mogły z 20 kilogramów ważyć).
Ferratę skończyliśmy na samej górze tamy. Potem czekała nas droga powrotna przez las – około 20 minut do parkingu.
Na ferracie Pirknerklamm nie pogadasz, ale i tak jest spoko
Na ferracie Pirknerklamm pokonuje się ok. 140 metrów w górę. Nie jest to jakieś wybitne przewyższenie, dlatego też jej przejście powinno zająć 50 minut. Nam tradycyjnie zajęło na pewno ponad godzinę (tym razem ze względu na zatory przy mostach linowych).
Jak to jednak bywa przy tego typu ferratach, zazwyczaj chce się je przejść jak najszybciej, bo szum (a właściwie ryk) wody po pewnym czasie zaczyna być denerwujący. Ani to pogadać, ani nic…
Musimy jednak przyznać, że ferrata Pirknerklamm to chyba najciekawsza “ferrata wąwozowa”, jaką do tej pory pokonaliśmy. Ale w zasadzie, czy mamy w tej kwestii duże doświadczenie? Chyba nie. Odwiedziliśmy przecież tylko ferratę HZS w Martinskich Holach, no i Kysel w Słowackim Raju.