To historia o tym, jak poznawaliśmy dzikie ostępy Białych Karpat i jak po raz pierwszy wybraliśmy się na rowery z sakwami. To też opowieść z pogranicza: czesko-słowackiego oraz radości i żalu.
Pograniczne Białe Karpaty
Białe Karpaty prawie kończą Łuk Karpat. Za nimi, w stronę Bratysławy wystają jeszcze tylko Małe Karpaty. Zarówno jedno, jak i drugie pasmo nie jest specjalnie wysokie, bo to góry na miarę naszego Beskidu Małego czy też Niskiego. Żaden szczyt nie przekracza tam 1000 m, a najwyższym w Białych Karpatach jest Wielka Jaworzyna. Osiąga 930 m n.p.m.
Białe Karpaty rozciągają się na ok. 100 km pomiędzy Czechami i Słowacją (tak dla porównania – Tatry mają nieco ponad 55 km). Prowadzą przez nie szlaki – i piesze, i rowerowe, ale infrastruktura schroniskowa raczej jest niewielka (co innego infrastruktura wiatingowa…).
Jak znaleźliśmy się w Białych Karpatach?
Oczywiście przypadkiem, poszukując lepszej pogody niż ta, którą zastaliśmy w Alpach.Wypatrując słońca i przede wszystkim braku deszczu w prognozach, obraliśmy kierunek na Radějov. Ale zanim tam trafiliśmy, błąkaliśmy się trochę po przygranicznych terenach Austrii i Czech. Są one do siebie bardzo podobne. Miasta i wioski znajdujące się tuż przy granicy z Czechami są dalekie temu, co mogliśmy oglądać, jeżdżąc po środkowej, południowej czy zachodniej Austrii. Im bliżej granicy, tym bardziej austriacki i czeski świat miesza się ze sobą.
Jechaliśmy w Białe Karpaty, kręcąc się po niezbyt przyjemnych dolnomorawskich drogach, zupełnie innych niż okolice Mikulova. Może mniej turystycznych i przez to bardziej zaniedbanych?
Nie wyzbyliśmy się tego wrażenia, będąc już w samym Radějovie, gdzie zatrzymaliśmy się na wyludnionym parkingu pola namiotowego. Ruszyliśmy jednak na rowerową wycieczką pograniczem.
Białe Karpaty z rowerem
Taki był plan. Przejedziemy się po Białych Karpatach na rowerze. Zabierzemy do sakw namiot, śpiwory, jedzenie. I tak uskutecznimy wycieczkę z pogranicza radości i żalu.
Podobno nie warto zaczynać przygód z jazdą na rowerze z sakwami od gór (a tym bardziej od próby jeżdżenia szlakami pieszymi), nawet jeśli te góry nie są największe. Jest w tym chyba krztyna prawdy, ale przynajmniej mogliśmy rozpoznać, co nam przynosi radość, a co troszkę żalu.
Kiedy rower jest cięższy, bo ma na bagażniku sakwy, to jest troszkę żalu. Ale kiedy rower jest ciężki i na wszystkich zjazdach to dodaje mu mocy – jest naprawdę dużo radości! Tak też było, kiedy zjeżdżaliśmy niektórymi fragmentami prowadzącymi nas na Kobylę (584 m n.p.m.).
Szlak, który sobie wybraliśmy, zapewnił różnorodność. Było trochę szutrowych podjazdów, przejazd przez polne drogi, jazda leśnymi ścieżkami. Rowery crossowe z sakwami dały sobie radę (ludzie też, choć nie bez marudzenia…).
Co znaleźliśmy w Białych Karpatach?
Spokój. I niepokój.
Jest w tym paśmie górskim zdecydowanie spokojnie, niemalże bezludnie. Spokojne życie toczy się również w wioskach, które znajdują się u podnóża Białych Karpat. Na szlaku nie spotyka się prawie wcale żadnych ludzi, chyba że jakichś zabłąkanych spacerujących.
A niepokój… Majowy karpacki las kojarzy się z jednym. Z niedźwiedziami. Lub właściwie innymi dzikimi zwierzętami. I nigdy wcześniej, tak jak podczas noclegu w białokarpackim lesie, nie doświadczyliśmy dziwnego niepokoju związanego z tym, że jakiś dzik, jeleń lub niedźwiedź zapukają do naszych namiotowych drzwi.
Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło.
Ze względu na niezbyt optymistyczne prognozy pogody i aurę burzowo-deszczową postanowiliśmy zjechać z powrotem do białokarpackich, czeskich wsi. Najpierw jednak podjechaliśmy pod młyn w Kuželovie, który został wybudowany w 1842 roku.
Po tym pozostało nam błądzenie pośród łanów rzepaku i centralnych miejscach wiosek, w którym ustawiono drzewko majowe. Tym samym odwiedziliśmy Hrubą Vrbkę, Tasov, Kněždub.