Dwa lata temu zorganizowaliśmy Narzekonalia, żeby dać upust negatywnym emocjom i ponarzekać na góry. Nie przypuszczaliśmy jednak, że teraz wszyscy będziemy z tęsknotą przeglądać stare zdjęcia z wycieczek i rzewnie płakać... Co zrobić? Najlepiej przypomnieć sobie, że w górach wcale nie jest tak fajnie.
No nie mów, że nie przypominasz sobie, jak podczas podejść w Tatrach czy gdzieś tam indziej sklinałeś na czym świat stoi, że jest za stromo i można wyzionąć ducha. Albo że ta Dolina Roztoki to się ciągnie w nieskończoność i już nie masz siły. My tam sobie doskonale przypominamy. W górach tylko cierpienie, zmęczenie i pot.
Nie mówiąc już o tym trekkingu w Karpatach czy tam innych Alpach. Niby wszystko spoko, widoki niczego sobie, ale dech w piersiach zapiera raczej próba zarzucenia na plecy 25-kilowego plecaka. Najgorszy wyjazd ever. A do celu jeszcze 6 dni…
Przed wyjazdem i w trakcie wcale nie jest lepiej. A co utrudnia życie? Przecież trzeba się spakować! I potem jeszcze trzymać pieczę nad całym sprzętem. Myślisz, że to takie proste? No to spróbuj choć raz szybko znaleźć tę rzecz, która akurat jest niezbędna (i leży gdzieś na dnie bagażnika).
I jeszcze trzeba na takich wyjazdach przeżyć. A w górach czyhają na człowieka niebezpieczeństwa. Szczeliny, lodowce, przepaści, niedźwiedzie. Słabo się robi na samą myśl…
Teraz za oknem wszystko kwitnie piękną wiosną. Słońce aż kusi, żeby gdzieś wyjść, pochodzić, zdobywać szczyty, polegiwać na polanach. No, no. Czy to pierwszy raz? Cały tydzień – pogoda “żyleta”. A potem jedziesz w góry:
Deszcz. Grad. Śnieg. Wichura. Mróz. Mgła. Mhm, kto by nie chciał pospacerować w takich warunkach. I przy okazji trochę powalczyć o przetrwanie.
Co? Dużo byś teraz oddał za zimowe bacowanie? W końcu nie ma to jak przewiewna bacówka, śpiwór z komfortem 15 stopni i dym gryzący w oczy! Po przyjeździe do domu w końcu się rozmrozisz i wysuszysz wszystkie rzeczy. Może nawet poczujesz przyjemność i zadowolenie. Choć prędzej wędzarniczą woń…
A może wolisz namiot?
Z którego na przykład nie wyjdziesz przez trzy dni, bo nieustannie leje…
Carbonara, burgery, kotlet de volaille, żeberka w miodzie, torcik szwarcwaldzki… Chyba nie trzeba dodawać, że to nie jedzenie, którym żywi się turysta podczas przejścia grzbietu Fogaraszy? KUSKUS. Naprawdę tak bardzo za nim tęsknisz? A pulpa…? Jasne, nic tak nie wzmacnia człowieka, jak oczekiwanie, aż woda, a później makaron ugotują się nad ogniskiem.
O, czy na nogach nie masz teraz tych mięciutkich i cieplutkich kapci? Wkładasz je codziennie i wygodnie przemierzasz szlak kuchnia – łazienka – pokój. Zero odcisków, otarć, mokrych skarpet. Jeszcze tęsknisz za butami trekkingowymi? Niemożliwe…
Nikomu też nie wmówisz, że lubisz się nie myć przez tydzień i non stop chodzić w czapce zakrywającej tłuste włosy. A jeśli faktycznie lubisz… no cóż. W domu masz wybór – możesz się myć, możesz się nie myć. Na wyjeździe takich luksusów nie ma. Trzeba korzystać z każdej okazji, nawet jeśli to tylko resztka wody nalanej do kubka.
W górach to człowiek odpoczywa. Ta. Szczególnie po zrobieniu 30 kilometrów, błądzeniu po lesie i szukaniu szlaku, zapadaniu się w śnieg lub błoto, 5 godzinie bez picia, a potem nocy w namiocie (albo bez niego) na cienkiej jak kartka papieru karimacie (ewentualnie przedziurawionym materacu).
No po prostu relaks. Spójrz na te szczęśliwe i wypoczęte twarze:
I co? Niby nadal te góry takie fajne? Nadal chcesz jechać? Męczyć się? Cierpieć? Chyba każdego przekonaliśmy.
…przekonaliśmy? Pewnie nie. Siebie też nie. Tęsknimy jak szaleni. Ratunku!