Promy pływające po Morzu Norweskim przypominały: czas wracać do domu! Pożegnaliśmy się więc z Lofotami, rzucając jeszcze raz na nie okiem podczas spaceru na Tindstinden.
Tindstinden (490 m) był naszym ostatnim celem. Wyczailiśmy go, szukając czegoś fajnego w okolicy Moskenes, tak żeby można było zrobić w miarę szybką wycieczkę i przede wszystkim zostawić namiot w pobliskich krzakach. (W Norwegii nie jest to aż tak wielkim problemem. Raczej nikt nie pokusi się o zabranie komuś namiotu czy nawet zajrzenie do jego środka, choć oczywiście wartościowe rzeczy warto mieć zawsze ze sobą).
Skusił nas przede wszystkim ten intrygujący opis na stronie Rando-Lofoten: “Trasa przeznaczona tylko dla doświadczonych turystów, którzy wiedzą, jak sobie poradzić, gdy jest pozbawiona śniegu, i mają dobrą głowę do wysokości” (dobrze, że to nie czterotysięcznik!). Niemniej zachęcający był opis obrazkowy, który przedstawiał, że szczyt nie jest dostępny dla: dzieci, psów i kolesi na rakietach śnieżnych. Uff.
Początek szlaku trudny. O tym już autorzy Rando-Lofoten nie wspomnieli. Błoto. I choć wiedzieliśmy, że to prawie ostatni dzień i że już nie byłoby takiej straty, gdybyśmy się uciaprali w tym błocie po łydki… to jakoś tak nadal gimnastykowaliśmy się, skacząc z kamienia na kamień. Pełnego skupienia wymagało wejście na kawałek skały ubezpieczonej łańcuchem. Niby nic, ale jednak w głowie nadal myśl: “BYLE SIĘ NIE ZMAZAĆ”.
Szlak do pewnego momentu prowadził bardzo łagodnie, aż w końcu zaczął piąć się stromo w górę i wyprowadził nas na grań. Okazało się, że po jej drugiej stronie znajduje się Ågvatnet (co potwierdza, że na Lofotach wszędzie jest blisko i wszystko wydaje się znajome).
Grań jest dość przepaścista. Przy niektórych skałach znajdował się kawałek łańcucha, więc można się było trochę przytrzymać. Poza tym do samego szczytu prowadziła wąska ścieżka, która gdzieniegdzie przekraczała dosyć wielkie głazy.
Widoki z Tindstidena? Świetne! Znajduje się on nad Tind i Å, więc z góry można podziwiać tę niewielką rybacką wioskę (i przy okazji zastanawiać się, gdzie poszli ci wszyscy ludzie z aut pozostawionych na parkingu). Wypatrzyliśmy też Munkebu i okolice, które odwiedziliśmy we wcześniejszych dniach lofotowej wycieczki.
Chociaż wejście i zejście na Tindstindena prowadziło tą samą trasą, nudno nie było. Tym razem z grani mogliśmy dokładnie poprzyglądać się szczytom otaczającym Ågvatnet. Robią one wrażenie zupełnie niedostępnych (i prawdopodobnie dla zwykłych turystów takie są).
Podsumowanie wycieczki na Lofoty
Tindstinden był miłym zakończeniem naszej przygody z Lofotami. Po nocy spędzonej w Sorvågen wróciliśmy do Bodo z planem, że zwiedzimy coś w jego okolicy. Niestety, pogoda się skiepściła, a nam udało się tylko dotrzeć w okolice niewielkiego szczytu Ronvikfjell.
Co polecamy w przygotowaniu się w podróży na Lofoty?
- poczytać opisy tras na stronach Rando-Lofoten i 68north;
- skorzystać z mapy.cz lub UT.no (na tej mapie zaznaczone są chatki DNT – norweskiego stowarzyszenia turystycznego);
- nie martwić się niczym i planować wycieczki w góry oraz na plaże;
- mieć świadomość, że jednego, czego na pewno nie da się całkowicie przewidzieć, to pogoda. (Choć mamy podejrzenie, że od drugiej połowy lipca jest ona nieco bardziej łaskawa). Prognozy można podpatrzeć np. nas norweskiej yr.no, a dla konkretnych szczytów na Mountain Forecast.
Podróż na Lofoty nauczyła nas spokoju i cierpliwości (trochę z powodu wyczekiwania dobrego momentu i pogody). Ale to nie Norwegia miała ostatnie zdanie w naszej podróży…
Tak na początku, jak i na końcu to PKP przetestowało naszą wytrwałość i pokazało, co naprawdę znaczy być cierpliwym, opóźniając pociąg do domu o ponad 2 godziny. No cóż, bez podróży pociągiem z pewnością nie bylibyśmy tak świetnie przygotowani do żadnej przygody! 😉
Gotowy na podróż? Poznaje relacje z naszej wyprawy na Lofoty.