Byłoby prościej pójść do pierwszych lepszych potravin i tam kupić Kofolę. Życie jednak nie jest na tyle trudne, by nie móc utrudnić go sobie jeszcze bardziej. Dlatego na zakupy pojechaliśmy na Mały Jaworowy, zabierając tym samym siebie i rowery do Czech.
Przygotowanie do rowerowej wycieczki na Jaworowy
Z tym przygotowaniem to jest oczywiście żart. My nawet nie mamy takich rowerów, żeby to jeżdżenie po kamieniach było przyjemne. O podjazdach też musielibyśmy w ogóle nic nie powiedzieć, bo po pierwsze one nigdy nie są najmilszym elementem jakiejkolwiek wycieczki, a po drugie… kto by tam się lubił męczyć.
Żeby jednak nie było, że sobie tak tylko żartujemy, to zauważyliśmy pewną stałą sprzętową rzecz podczas naszych rowerowych wyjazdów w góry. Zawsze zabieramy podejściówki. Nie dlatego, że to sztywniejsze buty i lepiej się w nich jeździ. Nie dlatego, że chociaż trochę są w stanie ochronić stopę przed ewentualnymi przeszkodami.
Podejściówki są przecież do PODCHODZENIA. A to nam się w górach z rowerem zdarza.
Mały Jaworowy, czyli miejsce spotkań lotniarzy, pieszych, rowerzystów
I narciarzy (zimą). Wszyscy spotykają się na Małym Jaworowym. To niewysoki szczyt (946 m n.p.m.) Beskidu Śląsko-Morawskiego, chętnie odwiedzany przez turystów. Powodem tego jest pewnie dobra infrastruktura, na którą składają się m.in. wyciąg krzesełkowy i schronisko. To zresztą ciekawy obiekt (choć nie najpiękniejszy), bo jak wskazuje Wikipedia, jego historia sięga 1895. I to właśnie pod koniec XIX wieku Beskidenverein miał tam swoje schronisko pod nazwą Erzherzog-Friedrich-Schutzhaus.
Widoki z Małego Jaworowego są… industrialno-przyrodnicze. A to ze względu na widok na dalszą część Beskidu Śląsko-Morawskiego oraz Beskid Śląski, a także na okoliczne miasta, m.in. Trzyniec (i znajdującą się tam kopalnię).
My na ten niewysoki szczyt podjechaliśmy z Oldrzychowic – najpierw szlakiem rowerowym 6201, a następnie kawałeczek szlakiem pieszym niebieskim, co dało 7,5 km podjazdu i 558 m przewyższenia.
Najważniejsze jednak, że w schronisku można było kupić Kofolę. Uf.
Wyścigi przez las z Jaworowego
Tak jest zawsze: “Przejedźmy kawałek tym szlakiem pieszym, na zdjęciach wyglądał okej. Nie było za dużo kamieni, no i chyba jest po płaskim”.
I za każdym razem okazuje się, że szlaki piesze tylko w niewielkich fragmentach są przyjemne do jazdy na rowerze. Reszta to po prostu jakieś kamulce, korzenie, kałuże i błoto. W dodatku na zboczach Jaworowego, niemalże równolegle do szlaku niebieskiego biegnie trasa rowerowa. Jedyna kwestia jest taka, że jadąc nią, nie będzie się ani na Wielkim Jaworowym (1032 m), ani na Szyndzielni (1000 m).
Czy to taka wielka strata? Nie.
Tak czy inaczej, uczymy się dostrzegać też zalety różnych życiowych decyzji. Dzięki tej: po pierwsze znaleźliśmy się na styku rezerwatu “Gutske peklo”, które translator uparcie tłumaczy na “Dobre piekło”, a po drugie sporo frajdy sprawił nam przejazd przez las, ściganie się i próby jak najlepszego omijania przeszkód.
Miłe złego początki, czyli powroty do Oldrzychowic
Z gór w stronę Łomny Dolnej zaczęliśmy zjeżdzać w okolicy Babiego Wierchu. Tam szlak rowerowy staje się szeroką, wygładzoną ścieżką, po której zjazd zajmuje zaledwie kilka minut.
Można by zapytać wprost, co mogło być gorszego od błota, konarów, kamulców uciekających spod kół i podjazdów? Hmm, no może ukrop podczas podjazdów na asfalcie, przeprawianie się z rowerami przez jakąś zamkniętą drogę i brak możliwości zjedzenia zupy czosnkowej albo smażonego sera.
Drobna przestroga: jeśli chcesz skosztować powyższego i znajdziesz lokal, o którym wszyscy piszą “prawdziwa czeska knajpka ze świetnym klimatem”, to licz się z tym, że Radegast będzie za 2,50 zł (!!!), ale jedzenia nie uświadczysz. Cierp człowieku, jeśli do Czech przyjechałeś samochodem..
Historia naszej wycieczki ma jednak jeszcze smutniejsze zakończenie.
Zmęczeni, ale bardzo zadowoleni spakowaliśmy rowery do samochodu. Wspomnieliśmy niektóre fragmenty trasy i wyciągnęliśmy wnioski na przyszłe wycieczki. Z dumą przeliczyliśmy kilometry i pochwaliliśmy się kolegom, że oto właśnie przejechaliśmy ponad 50 kilometrów po górach.
Na co oni, że też zrobili 50 kilometrów. Tyle, że pieszo.