Znasz to uczucie? Przez tydzień oglądasz słoneczne widoki z Tatr. Ktoś uporczywie wrzuca na Fejsa wschody i zachody słońca. Piękna jesień, świetna pogoda. Temperatura sięga 20 stopni. Jesienne szlaki pustoszeją. Jest cudnie. A potem przyjeżdżasz na weekend: deszcz, śnieg, zimno, mgła i wieje. Dzięki, Tatry.
Jako cel jednej z październikowych wycieczek wybieramy słynną „Orlą Perć Tatr Zachodnich”, która ciągnie się od Rohaczy po Brestową. Na prawie 10 kilometrach grani na turystów czekają nie tylko świetne widoki, ale także ekspozycja i niezapomniane wrażenia. Nie trzeba jednak przechodzić całej grani na raz. My postanowiamy przejść jej część, wybierając odcinek od Banówki (Banikov) do Smutnej Przełęczy.
Pogoda zapowiada się pięknie, najprawdziwsza złota jesień trafiła w Tatry Zachodnie. Wydaje się więc, że to najlepszy moment na 19-kilometrową i ponad 7-godzinną wycieczkę po grani.
Żarska Dolina w jesiennym słońcu
Niemalże o świcie startujemy u wylotu Żarskiej Doliny w słowackich Tatrach Zachodnich. Jest dosyć rześko, ale błękitne niebo i wschodzące słońce dają nadzieję na przyjemny i ciepły dzień. Trzeba przyznać, że szlak do Żarskiej Chaty nie jest specjalnie ekscytujący, ale można pokonać go w miarę szybko (a jeszcze szybciej wtedy, gdy ma się rower – do chaty prowadzi ścieżka rowerowa asfaltową drogą). Piesi mają możliwość odbicia z asfaltówki na szlak, z którego dość ładnie widać fragment grani i schronisko.
Na początek planujemy wejście na Banówkę (2178 m n.p.m.), a co za tym idzie, wybieramy zielony szlak. Wije się on pośród coraz niższych drzew, a później kosówek. Mija też wodospad Szarafiowy. Jest ciepło. Bardzo. I to wcale nie dlatego, że pokonujemy 900 metrów przewyższenia. Po prostu jest słonecznie. Na Przełęczy Jałowieckiej eleganckie widoki. Siwy Wierch jak na wyciągnięcie ręki. Do Wielkiego Chocza niedaleko. Za nim Mała Fatra. I ładnie widać ten “kawał do przejścia”, dzielący Jałowiecki Przysłop od Banówki. Im dalej idziemy, tym lepiej widzimy fragmenty grani i jeszcze możemy ujrzeć słynną Igłę w Banówce.
Banikov we mgle i grań w wichurze
Jeszcze. Jeszcze możemy coś zobaczyć. Ale już wiemy, że za chwilę nie zobaczymy nic, bo z minuty na minutę przybywa chmur. A jak już docieramy do Banikova (czyli Banówki), to Tatry fundują nam swoją pokazową pogodę – jest i mgła, i wiatr, i trochę mżawki. Idealne warunki dla tych, którzy nie przepadają za ekspozycją. Zamiast dalekich widoków i ekscytujących momentów czeka nas co najwyżej widok kawałka skały i łańcucha. I uczucie ulgi, gdy choć na chwilę chowamy się przed wiatrem.
Walczymy z pogodą na grani przez blisko 2 godziny, choć ten kawałek „Orlej Perci Tatr Zachodnich” ma zaledwie 2 kilometry. Jest tam kilka fragmentów ubezpieczonych łańcuchami, które wydają się nam nieskomplikowane, jednakże zupełnie nie widzimy, co mamy pod nogami. Chmury zasłaniają wszystko, tak więc nie do końca czujemy, że przejściu towarzyszą przepaście. Przechodzimy przez Hrubą Kopę, na której znajduje się krzyż zrobiony z kijków i nart. Z Hrubej Przehyby wdrapujemy się na Trzy Kopy. Docieramy na Smutną Przełęcz, która oddziela grań Trzech Kop od Rohacza Płaczliwego. Oprócz tego, że jesteśmy przemarznięci, to jesteśmy faktycznie smutni.
Dzięki, Tatry. Po raz kolejny ściągnęłyście człowieka na ziemię i pokazałyście, kto tak naprawdę rządzi.
Co na pocieszenie?
Niezbyt szczęśliwi schodzimy niebieskim szlakiem do Żarskiej Chaty. Wraz z obniżeniem wysokości wychodzimy z ogromnej chmury i wiatru. Po około godzinie dochodzimy do Żarskiej Chaty. Ale tam nie znajdujemy pocieszenia – nie mają zupy czosnkowej, o której myśleliśmy co najmniej od rozpoczęcia przejścia grani. No nic to, stawiamy na całkiem dobrą i pożywną kwaśnicę.
Na szczęście znajdujemy sobie inne pocieszenie. I w niedzielny poranek spędzony w jednym z zakątków słowackich, a dokładnie pod Gruniem, zachwycamy się słonecznymi widokami.
Czy to pierwszy dowód "kochanej" tatrzańskiej pogody?
A skąd! Nie tylko Banikov odwiedziliśmy we mgle. Nie inaczej było w czasie wycieczki na Salatyn, o której też możesz co nieco poczytać.